Nie czas na egoizm - powiedziała mi mądra
osoba na wieść, że myślę o oddaniu czterech z siedmiu szczurów (młodsza część
stada). A ja musiałam przyznać jej rację.
Kiedy zimą zapisywałam się na kolejne mioty wydawało mi się,
że wszystko jest pod kontrolą. To miało być moje ostatnie doszczurzanie, bo
planowałam powiększenie rodziny. Z pewnych względów założyłam, że to
powiększanie potrwa z rok, będzie wymagało leczenia i cierpliwości, że zanim
zostanę mamą, będę miała skromne stadko szczurzych staruszków. Życie chciało
inaczej i kilka miesięcy później okazało się, że jestem w ciąży.
Zawsze uważałam, że to nie jest powód, do pozbywania się
zwierząt z domu. Przecież wszystko jest kwestią organizacji i znajdowania
dobrych rozwiązań, a dla chcącego nic trudnego. Ale z każdym tygodniem ciąży
zaczęło do mnie docierać, że nie jest tak różowo. Klatka nagle zrobiła się
cięższa, a wizja całkowitego oddania się dziecku nie przewiduje czasu dla
szczurów.
Wiem, że będzie mi ciężko pogodzić obowiązki domowe i
zawodowe z tymi wobec zwierzyńca. Najpierw nie będę miała czasu, potem siły, a
w końcu ochoty. Nie będę w stanie zapewnić szczurom tego, czego potrzebują -
czułości i wybiegów, ani tym bardziej pilnej opieki weterynaryjnej na czas.
Niestety w kwestii szczurów nie mogę liczyć na niczyją pomoc.
Podjęłam taką decyzję dla ich dobra. Ja mogłabym tłumić w
sobie wyrzuty sumienia, udawać, że nic się złego nie dzieje, nie zauważać szczurów
wiszących na prętach z błagalnym wzrokiem. Ale jak długo tak można? Dla mnie
dwa lata to chwila, dla nich – całe życie. Nie mam prawa im go psuć. Nie mogę
przez całe ich życie skazywać ich na minimum, kiedy zasługują na więcej. Kocham
je i chciałabym, żeby zawsze były ze mną. Ale czy to nie byłoby egoistyczne?
Będą osoby, które zaraz się obruszą i powiedzą, że jak się
bierze zwierzę, to trzeba być za nie odpowiedzialnym. Zgadza się, ale czy
odpowiedzialność nie polega też na decydowaniu, co dla nich lepsze, uśpieniu,
kiedy cierpią i przeliczaniu swoich sił? Jeśli ktoś myśli, że to takie proste,
ot, pozbyć się problemu, to nie życzę mu, by kiedyś był w mojej sytuacji. Nie
ma nic gorszego niż przymus oddania ukochanego zwierzęcia z własnej winy.
Oddawanie ich to moja porażka. Czuję, że zawiodłam szczury, siebie, hodowców.
Rozum mówi "nie dasz rady", a w sercu tli się nadzieja, że może
jednak... A jeśli ktoś ma zamiar mnie osądzać przez pryzmat tego, że jemu się
udało wszystko pogodzić – no cóż, gratuluję.
Dziś "maluchy" pojechały w świat. Tea i Muminek do
Gdańska, a Amorek i Willy do Białej Podlaskiej, gdzie będą kochane i
rozpieszczane w mądry sposób. Powodzenia na nowej drodze, kochani!