środa, 30 grudnia 2009

Żegnaj Coro, Przyjacielu...

Czw Lip 30, 2009 21:13
Coro potrzebuje kciuków!
Wczoraj było wszystko w porządku, żadnego kataru, żadnej porfiryny - nic. Rano zobaczyłam Cora w misce z żarciem. O 17 wróciłam z pracy, odłożyłam torebkę i nawet nie zdjęłam jeszcze butów, kiedy usłyszałam dziwny dźwięk z hamaka. W pierwszej chwili podejrzewałam mega-katar. Kiedy wyjęłam Cora zobaczyłam, że się dusi i nerwowo czerpie powietrze pyszczkiem.
Pobiegłam do najbliższej lecznicy. Od wejścia krzyknęłam "Szczur mi się dusi", wetka podała steryd (dexaven), osłuchała go (w płucach czysto, bicie serca przyspieszone) i podała baytril.
Po pół godzinie nie było poprawy, więc na 19 pojechałam do Oazy modląc się, żeby Coro wytrzymał 40 minut podróży. Wytrzymał.
Po osłuchaniu zrobiłyśmy RTG. Zdjęcie nie wyszło idealne, ale wetka wykluczyła guzy i inne "twory", serce normalnej wielkości. Obraz płuc jest szarawy, ale i całe zdjęcie jest poruszone, więc tutaj nie ma jednoznacznej diagnozy. Jesli do jutra stan Cora sie nie ustabilizuje zrobimy drugie RTG. Co wyszło? Wzdęcie żołądka. Coro ma w nim niewiele treści, ale żołądek i jelita są rozepchane gazem. Całość uciska przeponę, wątrobę, serce - powodując problemy z krążeniem (Coro ma sine kończyny) i płuca - stąd problemy z oddychaniem. On nie ma w co nabrać powietrza. Niby tylko wzdęcia, ale i aż, bo nie wiadomo, czy ilość gazu nie będzie rosła.
W Oazie dostał: dexafort, kroplówkę, furosemid, fluniksyne (przeciwbólowo), metronidazol (żeby zatrzymać produkcję gazu) oraz no-spę.
W ciągu kilku godzin stan Cora powinien się poprawić. Mam nadzieję, że tak będzie.

darmowy hosting obrazków

Pią Lip 31, 2009 06:08
Jest lepiej. Coro oddycha głębiej, jest bardziej ruchliwy, zaczął już pić wodę. Prawie nie ma śladu po wczorajszym duszeniu, kolor łapek wraca też do normy. Tylko jedno mnie martwi - świszczy nosem. I to dziwne, bo nie ma kataru, nosek jest suchy, Coro nie kicha. Wygląda na to, że coś mu się dostało do noska. Być może wciągnął nosem gerbera albo insze coś jak próbował łapać powietrze?

I jestem z niego i siebie dumna. Po raz pierwszy zrobiłam szczurowi zastrzyk, sama, bez niczyjej pomocy. Dobrze, że Coro to spokojny pan, bo inaczej nie poradziłabym sobie tylko dwoma rękami. Musiałam się wkłuć dwa razy, a on to wszystko dzielnie znosił, nawet nie pisnął. A po wszystkim roznaleśnikował mi się pod dłonią, misiaczek mój kochany.

Pią Lip 31, 2009 07:52
Misiak jednak pokichuje, ale nie w taki sposób jak przy katarze, bo nie grucha. Bardziej jakby go coś łaskotało.

Na razie mam dylemat co zrobić z nim na weekend. Dzisiaj wieczorem jadę do rodziców, a potem do poznania po szczeniaka. Wyjazdu odwołać nie mogę, bo jestem zależna od miliona innych osób. I nie wiem, czy zostawić go wierząc, że wszystko będzie ok, czy zabrać i stresować podróżą przez dwa dni w dusznym samochodzie.

Uch, to będzie zakręcony weekend.

Sob Sie 01, 2009 15:00

[']

W poniedziałek obchodził pierwsze urodziny. W sobotę okazało się, że ostatnie.
Pamiętam jak do mnie przyjechał. Od zawsze był miziakiem. Od małego robiliśmy sobie kilkugodzinne sesje przed telewizorem. Coro uwielbiał siedzieć mi w kapturze, kiedy tylko do niego wchodził zaczynał pulsować oczkami. Dzielnie znosił wszelkie czułości – głaskanie, przytulanie, całowanie. Był moim wymarzonym blazedem, wymarzonym samcem, wymarzonym misiaczkiem, który sam przychodził po pieszczoty. Wspaniale bronił swojego haremu – każdy inny samczy zapach był alarmem. Jego wspaniałe uszy uwodziły każdego.
W czwartek zastałam go duszącego się. Natychmiast wet, potem drugi, RTG. Kilka zastrzyków na wszelkie choroby: płuca, serce, jelita. Okazało sie, że Coro ma niesamowitą ilość gazu w żołądku i jelitach, która uciska na inne narządy utrudniając krążenie i oddychanie. Kiedy po dwóch sterydach i serii antybiotyków duszności i wzdęcia nie minęły do następnego dnia przy kolejnej wizycie lekarz zaczął podejrzewać sepsę, której nie wiadomo co było źródłem.
Na konieczną weekendową podróż dostaliśmy masę leków. Przez kilka godzina masowałam mu brzuch, co pół godziny próbowałam wcisnąć choć kroplę gerbera. Kiedy Coro zaczął się naprawdę męczyć zaczęliśmy szukać weterynarza – nie zdążyliśmy. Coro dołączył do swojej żony Shiby.
Nigdy nie przypuszczałam, że będzie nam dany tylko rok. Mój najpiękniejszy szczurzy rok.
Kocham Cię, pamiętaj.

Brak komentarzy: